Było zimno i padał deszcz ze śniegiem. Typowo. Najgorsza pogoda do wyjścia z domu. Ale już dawno postanowiłam wybrać się w ten dzień na jarmark. Tym razem poznański. I słowa dotrzymałam. Gdy tylko się ściemniło, uzbrojona w parasol i szalik zakrywający połowę twarzy, wyszłam na mróz.
W tym samym dniu na Rynku w Poznaniu odbywał się Stihl Poznań Ice Festival, czyli święto rzeźbiarzy w lodzie. Była to dodatkowa atrakcja dnia, która pomogła mi w podjęciu decyzji o staniu się dziś mokrym soplem lodu.
Spis Treści
Góry lodu i ludzi
Było warto. Już po opuszczeniu tramwaju na przystanku Wrocławska otoczona zostałam przez tłum uśmiechniętych spacerowiczów. Wędrowali albo do, albo z Rynku. Ucieszyłam się, że miasto i w taką pogodę jest gwarne i nastawione na rozrywkę. Założyłam więc grube rękawice i skierowałam się w stronę światła.
W międzyczasie deszcz w całości ustąpił miejsca śniegowi. Było więc tylko zimno, już nie tak mokro. Po drodze mijałam oświetlone witryny sklepów z kolorowymi słodyczami, świątecznymi dodatkami, czy innymi pysznymi smakołykami. I piękne złote iluminacje, które dodawały obecnemu mrozowi uroku. Idąc w tłumie przechodniów, nastawiłam się już, że na samym Rynku też będzie ich dużo. Ale nie spodziewałam się, że będę musiała się przez nich przeciskać! Wyglądało na to, że bożonarodzeniowy jarmark i lodowy festiwal spowodowały wręcz oblężenie Starego Miasta. Wszyscy nagle chcieli spróbować serwowanych na świeżym powietrzu specjałów, ogrzać się ręcznie robionymi napojami i kupić oferowane rękodzieło. Pomimo padającego śniegu (a może dzięki niemu), panowie i panie, chłopcy i dziewczęta, zakochani i single, starsi i młodsi, wszyscy bez wyjątku, z uśmiechami na ustach i czasem parasolami w ręku, torowali swoją drogę od stoiska do stoiska i patrzyli zafascynowani na rzeźbiących na scenie artystów. A było na co. Gdy dotarłam pod scenę, zostali już tylko najlepsi. Finałowa trójka. Właśnie kończyli swoje dzieła; figurki bożonarodzeniowych elfów w czapkach Świętego Mikołaja. Byłam pod wrażeniem precyzji, z jaką wielkimi piłami potrafili odzwierciedlić każdy szczegół w delikatnej kostce lodu. Powstałe rzeźby wyglądały niesamowicie. Można było im się lepiej przyjrzeć na ulokowanym przy scenie telebimie. Choć na pewno większą frajdę mieli ci, którzy widzieli zmagania wszystkich uczestników, pracujących wcześniej na rozstawionych po Rynku podestach, można powiedzieć za dnia. Ja, zamiast tego, wybrałam magię iluminacji i ciepła po zmroku.
Chwila ciepła
Bo rzeczywiście zrobiło się cieplej. Może to za sprawą pysznego grzanego wina, które sobie sprawiłam. A może jednak dzięki temu, że na Rynku znajdowało się mnóstwo osób, które roztaczały wokół siebie atmosferę świąt, ciepłych i pogodnych świąt. Które biegały za dziećmi, chcącymi dotknąć każdej zabawki na kiermaszu. Które zajadały hiszpańskie churros i polski bigos, zachęcając zapachem do robienia tego samego. Które ustawiały się do niewyobrażalnie długiej kolejki na diabelski młyn, nie zważając na możliwość zmarznięcia i straty czasu. Które z lubością ogrzewały się gorącą czekoladą, grzańcem, czy herbatą. Które przytulały się pod kolorową choinką. I robiły sobie zdjęcia pod świątecznie ozdobionym przejściem. Wszystkie te aktywności, gdy się nad nimi zastanowiło, trzymając za rękę ukochaną osobę, stanowiły pewną esencję naszego wspólnego czekania na święta. Powolne wieczorne spacery, całymi rodzinami, wśród oświetlonych miast. Wśród spadającego białego puchu i zimna. Kupowanie drobiazgów na kiermaszach i smakowanie przygotowywanych na naszych oczach smakowitości. Bycie ze sobą, podziwianie zimowego blasku i cieszenie się chwilą. Chwilą, która już się nie powtórzy. Choć można powiedzieć, że będzie jeszcze jutro, pojutrze, w tym samym miejscu, na tym samym jarmarku, aż do świąt. Ale w dłuższej perspektywie będzie dopiero za rok.
Czy stałam się w końcu mokrym soplem lodu? Niekoniecznie. Gorąca atmosfera i grzane wino skutecznie temu zapobiegły. I bardzo się z tego cieszę. Bo dzięki temu mogłam do Poznania z przyjemnością wrócić w następnym tygodniu.